niedziela, 13 listopada 2016

Zestaw lektur

 
 "Obce matki" t druga część trylogii "Córka cieni", o której pisałam tutaj (klik). 
   Książka opowiada o losach Juliany, córki Magdaleny i Piotra - bohaterów pierwszej części. I znowu historia, tym razem powojennej Polski, splata się ze współczesnością. I nadal Adam, młody student historii, podąża śladami Juliany razem z tajemniczą Tofi, która jest spokrewniona z Julianą. 
Ewa Cielesz zabiera nas w fascynującą podróż Nie sposób oderwać się od tej książki. "Połknęłam"  ją w podobny sposób jak część pierwszą.

 

    I myślałam, że przyjdzie mi długo poczekać na część kolejną, a okazało się, że w mojej wiejskie bibliotece szybko pojawiła się ostatnia część trylogii. To "Burza przed ciszą" . W tym tomie poznajemy dalsze losy Juliany, tu kończy się historia jej życia. 
A jaki wpływ na życie Adama miało poznanie bohaterki i jej rodziny?
Polecam te książki, naprawdę warto po nie sięgnąć. 

   

    Na koniec książka którą otrzymałam w prezencie. To można rzec, komiksowa opowieść o poetce przedstawiona za pomocą delikatnych rysunków w pastelach, a także z wykorzystaniem jej wierszy i kolaży, które namiętnie tworzyła.
   To trochę inne spojrzenie na laureatkę Literackiej Nagrody Nobla. 

piątek, 11 listopada 2016

Nowa odsłona męskiego swetra

   Skończyłam przeróbkę swetra dla mojego męża. Pierwsza wersja dziergana była 20 kg temu i wyglądała tak (klik). Teraz prezentuje się tak.

 













   Sweter robiony w częściach i zszywany. Dużo warkoczy na tle lewych oczek. Mąż zadowolony.
   Zostało trochę włóczki, starczy na czapkę. A na drutach kolejna przeróbka, tym razem zmniejszam ten sweter.  
   Sporo   mam swetrów do zmniejszenia. Swoich kilka, córki kilka, męża kilka. Roboty więc mam na dwie, a nie na jedną zimę. Na szczęście syn nie zmienia rozmiarów nad czym on sam boleje, stara się i przybyć na wadze, a pomimo usilnych starań i ciągłego "czyszczenia" lodówki, nie może przytyć. Jak był cienki, tak jest. Też bym tak chciała.
I nadal nie muszę kupować włóczek. Moje postanowienie o niekupowaniu włóczek realizuję ponad rok?

 
 

poniedziałek, 7 listopada 2016

"Dzik jest dziki..."

   Na mojej ulicy bardzo często można spotkać dwa dziki, jeden z nich taki trochę dziwny jest, biały w czarne łaty. Ta para czuje się tu swobodnie o każdej porze dnia i nocy.
    To zdjęcie zrobiłam dzisiaj rano, gdy wyszłam z domu do pracy. Nie, nie jestem na tyle odważna, aby tak blisko podejść do dzikiego zwierzęcia, bezpiecznie siedziałam w samochodzie. Jednak dzieci, które szły chodnikiem do szkoły już nie czuły się tak komfortowo. 
    Moja miejscowość nie jest miejscowością rolniczą, to raczej podmiejskie osiedle domków jednorodzinnych o dość gęstej zabudowie. W sąsiedztwie są pola i las. Jednak dziki upodobały sobie jedną z dwóch niezabudowanych działek na mojej ulicy. Dlaczego? Otóż niektórzy mieszkańcy okolicznych ulic dokarmiają zwierzęta nie licząc się z konsekwencjami takiego postępowania. Ktoś może powiedzieć, a co mi taki, w sumie jeszcze nieduży, dzik przeszkadza? No cóż, nie wspomnę o tym, że trawniki dookoła zryte są niczym po przejechaniu rekultywatorem, ale tu chodzi o bezpieczeństwo. Tak się składa, że tuż obok jest szkoła, więc i dzieci, które do tej szkoły idą pieszo, bądź jadą rowerem. Wielokrotnie mój syn stanął twarzą w ryj z obydwoma dzikami, gdy wieczorem wracał z zajęć z uczelni. 
    Gmina jest bezradna, powiat ustawił odłownie, w które żaden dzik się jeszcze nie złapał, a podczas kontrolowanego odstrzału koło łowieckie ustrzeliło 6 dzików. Populacja tych zwierząt na  terenie, na którym  mieszkam, sięga ponad 40 sztuk.
   Tak wiem, człowiek ingeruje w środowisko dzikich zwierząt, ale wydaje mi się, że we wszystkim musi być zachowana równowaga. Dopiero, gdy zdarzy się jakieś nieszczęście, ktoś z góry zadecyduje o bardziej radykalnych działaniach. Teraz pozostaje mi jedynie  dobrze się rozglądać, zanim wyjdę na moją ulicę, by czasem nie natknąć się na dzikiego zwierza.

środa, 2 listopada 2016

Burzy się we mnie wszystko...i Cohen w nowej odsłonie na wyciszenie

   Staram się na moim blogu nie komentować tego, co wyrabiają rządzące ekipy. Czasem dam upust swoim żalom, gdy coś już mocno dotknie moich najbliższych lub mnie. Niestety zmiany, jakie szykują się w oświacie, porażają totalną prowizorką, nieprzygotowaniem i brakiem empatii dla uczniów. Bo te zmiany, poza nauczycielami, z których wielu straci pracę, przede wszystkim dotkną uczniów.
   Minister edukacji głośno mówi, że obecne klasy 4,5,6 to roczniki tymczasowe, które będą uczyły się według tymczasowej podstawy programowej. Podstawy, której jeszcze nie ma, do której nie ma podręczników. Nie wiem, z czego będę uczyć języka polskiego klasy szóste w przyszłym roku. A co z obecnym bezpłatnym podręcznikiem? Pójdzie na śmietnik? Tyle pieniędzy państwowych, to znaczy naszych - podatników- pójdzie na przemiał.
   Obecne klasy szóste to rocznik najbardziej pokrzywdzony. Kiedyś pisałam o sześciolatkach, które najpierw poszły do pierwszej klasy i w tym samym roku cofnięto im obowiązek szkolny - drugi raz mogły rozpocząć edukację w wieku 7 lat. 
   Teraz analizuję sytuację uczniów klas szóstych i stwierdzam, że są jeszcze bardziej pokrzywdzeni. Rozpoczną naukę w klasie siódmej, do której nie ma podstawy, podręczników, ramowych planów nauczania - to znaczy, nie wiadomo jakich przedmiotów będą się uczyć i w jakim wymiarze godzin. Czy będą jakieś nowe przedmioty, do których nauczyciel będzie musiał mieć nowe kwalifikacje? Kiedy te kwalifikacje zdobyć i gdzie? Bo nie wiem, czy wiecie, że nauczyciel po ukończonej biologii nie może uczyć w klasach 4-6  przyrody. Musi mieć dodatkowe studia podyplomowe o nazwie przyroda.

   Dzieciom tym zabrano możliwość kontynuowania nauki w dobrym liceum. W jaki sposób? Ano w taki, że w tym samym roku klasę ósmą i klasę trzecią wygasających gimnazjów skończą w sumie dwa roczniki, które będą kontynuować naukę w liceum. Owszem, mają być klasy liceum wg starych, tzn. obecnie jeszcze obowiązujących programów nauczania i klasy dla "zreformowanych" uczniów. Tylko, że budynki liceów nie rozciągną się, nie przybędzie sal i zamiast po trzy, cztery klasy na poziomie o różnych profilach do wyboru, będą dwie dla starych, dwie dla zreformowanych. A co z tymi, którzy się nie dostaną (bo będzie to dwa razy trudniejsze)? Na dzień dzisiejszy prawie nie istnieje szkolnictwo zawodowe, dwa lata to za mało, aby stworzyć alternatywę dalszej edukacji. W związku z tym wielu uczniów skończy naukę na ośmiu klasach szkoły podstawowej. Nie wspominam o dalszej drodze szczęśliwców, którzy dostaną się do liceum, bo w tym samym roku dwa roczniki będą podejmować naukę na studiach wyższych.

   W mojej gminie istnieją zespoły szkół, w skład których wchodzi szkoła podstawowa i gimnazjum, uczniowie zostaną w tej samej placówce. Ale w wielu gminach szóstoklasiści gdzieś wywędrują i staną przed nowymi nauczycielami, którzy na poznanie dzieci będą mieli ni trzy, a dwa lata. To samorządy zadecydują, gdzie uczniów przerzucić. Uczniowie, rodzice nie będą mieli nic do gadania.

   A co z uczniem obecnej pierwszej klasy gimnazjum, który nie zda? Dokąd trafi, jeżeli nie będzie już naboru do pierwszych klas gimnazjów? Według ministerstwa (mam pismo z MEN z odpowiedzią na zapytanie jednego z naszych nauczycieli) będzie się uczył w klasie siódmej. Czyli ktoś, kto otrzymał świadectwo ukończenia szkoły podstawowej, kontynuował naukę na wyższym poziomie edukacyjnym, wraca do podstawówki! Będzie miał dwa świadectwa ukończenia szkoły podstawowej.  

A gdyby MEN wycofało się z reformy ( na co nie ukrywam po cichu liczę), to co z klasami szóstymi?  Otóż według obowiązującego jeszcze prawa, uczeń, który nie przystąpi sprawdzianu szóstoklasisty (test kompetencji na koniec szkoły podstawowej) nie może tejże szkoły ukończyć, powtarza klasę. Wszelkie terminy związane z procedurami przeprowadzenia sprawdzianu już minęły. Gdyby rząd się wycofał z reformy, szóstoklasiści musieliby powtarzać klasę szóstą nie ze swojej winy. 
Czyli tak też będzie niedobrze.
No, chyba żeby ktoś zmienił terminy, by móc dopełnić odpowiednich procedur. 

  Po raz kolejny decydenci dowiedli, że to nie dobro dziecka się liczy, a interesy polityczne.
Pracuję w zawodzie prawie 30 lat i takiego chaosu jeszcze nie widziałam. Zawsze uważałam, że szkoła powinna być instytucją wolną od polityki, że my nauczyciele powinniśmy uczyć tolerancji dla wszystkich, otwartości na świat, bez żadnej indoktrynacji, tak ze strony państwa, jak i kościoła. Szkoła powinna uczyć samodzielnego myślenia, by młody człowiek potrafił dokonywać mądrych wyborów.
Niestety, szkoła zawsze była zależna od polityków i to jak wygląda, jest ich "zasługą". 
   
   I mimo, że ten zawód jest moją pasją i powołaniem coraz mniej chce mi się pracować w szkole, zwłaszcza tej, którą proponuje obecna władza. Jestem tu ze względu na uczniów. To oni dają mi siłę.
Czy to znacz,że jestem przeciwko zmianom? Nie, świat wokół nas się zmienia i szkoła musi się zmieniać. Tylko zmiany te powinny być mądre, przemyślane, takie, aby jak najwięcej korzyści przynosiły uczniom.

  I egoistycznie cieszę się, że moje własne dzieci przeszły już ten etap edukacji, córka kończy studia, syn jest na drugim roku. Nie zazdroszczę rodzicom obecnych 4,5,6-klasistów.

   Dla zmiany klimatu, coś, co ostatnio mnie muzycznie zachwyciło i pozwala zapomnieć o tym, co wyżej.

wtorek, 1 listopada 2016

Złote Gody

   Ostatnio byłam trochę zajęta. Wraz z moim rodzeńtwem organizowaliśmy jubileusz Złotych Godów naszych rodziców. Uroczystość odbyła się 30 października.

Życzenia