21-27 lipca spędziłam we Francji. bardzo długo czekałam na ten wyjazd. Pierwsze podejście było w 2020 roku, niestety przeszkodziła pandemia. Później wyjazd trzeba było odłożyć ze względu na zdrowotno-rodzinne sprawy. W końcu w tym roku się udało. Odwiedziłam moją koleżankę Dorotę, która na stałe mieszka w Anglii, zaś we Francji ma dom wakacyjny na granicy Bretanii i Normandii.
To był świetny tydzień, pomimo, że Air France zagubiło moją walizkę, która dotarła do mnie po trzech dniach.
Bardzo chciałam zobaczyć dwa miejsca - Mont Saint-Michele i Saint Malo. Poza tym bardzo chciałam poczuć atmosferę małych, francuskich miasteczek i tak niespiesznie je zwiedzać.
Dzień pierwszy - Rennes
Pierwszego dnia pobytu zwiedziliśmy Rennes, miasto, w którym po przesiadce w Paryżu wylądowaliśmy przed południem. To stolica w Bretanii, mieści się tu fabryka samochodów koncernu Stellantis oraz wiele ciekawych zabytków. Urzekły mnie bardzo stare domy ze ścianami szachulcowymi, które spotykałam później w wielu innych miejscach.
Kościół parafialny Saint Aubin w stylu neogotyckim z pięknymi witrażami.
Zwiedzając różne miejsca tylko w Rennes widzieliśmy motywy olimpijskie. Tak jakby tegoroczne Letnie Igrzyska nie odbywały się we Francji.
No po prostu musiałam mieć tu zdjęcie! Tak Rennes przygotowało się na mój przyjazd ;-)
Po trudach podróży i zwiedzania miasta należało się posilić.
Dzień drugi - Granville
To miejscowość położona na wybrzeżu Normandii. Ciekawe jest stare miasto z krętymi uliczkami. Mnie jednak zachwyciły widoki na port i klify. Zobaczyć też można pozostałości bunkrów z czasów II wojny światowej.
W drodze do Granville zatrzymaliśmy się w miejscu, z którego po raz pierwszy mogłam zobaczyć Monte Saint-Michel. To monumentalny obiekt, który podczas naszych wycieczek nagle pojawiał się na horyzoncie wzbudzając mój zachwyt.
Dzień trzeci - Dinan i Cancale
Dinan zachwyciło mnie swoim klimatem, uliczkami i zaułkami, a także zachowanymi fortyfikacjami z XIII wieku. Jest tu mnóstwo sklepików z lokalnymi produktami oraz wytworami lokalnych artystów.
Tu, po raz pierwszy, spróbowałam bretońskiego gallete - rodzaju naleśnika z mąki razowej podawanego z różnymi dodatkami jak mięso, ryby, warzywa, jajka, sery i do tego z lokalnym cydrem podawanym w filiżankach.
Cancale to nadmorskie miasteczko, gdzie można zjeść świeże ostrygi wprost z pobliskiej farmy ostryg. Więcej o tym możecie przeczytać
tutaj (klik).
Ja nie spróbowałam ostryg, generalnie nie przepadam za owocami morza, chociaż właśnie w Cancale po raz pierwszy spróbowałam muli. No cóż, wolę ryby.
Samo miejsce ma fantastyczną atmosferę luzu, wakacji, tutaj naprawdę człowiek cieszy się chwilą. I także z Cancale można wypatrzeć Mont Saint-Michele!
Na zdjęciach ta sama farma - przed przypływem i w trakcie. Zanim opuściliśmy to miejsce farmy ostryg już była cała pod wodą.
Oprócz straganów ze świeżymi ostrygami znalazł się też z winem, gdzie można kupić kieliszek wina do ostryg jedzonych siedząc na nabrzeżu.
Tam w oddali widać Mont Saint-Michele
Po trzech dniach w końcu dotarła do nas zaginiona walizka! W końcu na kolejnych zdjęciach będę bardziej różnorodnie ubrana.
Dzień czwarty - targowisko w Saint Hilare dr Harcouet
Tego dnia wybraliśmy się na typowe targowisko, które odbywa się w środy w pobliskim miasteczku. W zasadzie niewiele różni się od tego typu targowisk w Polsce, poza niektórymi produktami, które można kupić. I tu, jak u nas, znajdzie się lokalne produkty spożywcze, sezonowe, owoce i warzywa, ubrania, sprzęt gospodarstwa domowego, żywa zwierzęta, rośliny i coś ciepłego do zjedzenia na miejscu itp., itd. I jak na naszych targowiskach spotykają się sąsiedzi, znajomi.
Różnicą było to, podczas targowiska lokalni artyści grali, śpiewali na żywo bądź malowali pejzaże.
Poczułam się jak prawdziwa Francuzka, która z koszyczkiem kupuje bagietki i inne potrzebne produkty na wieczornego grilla.
Dzień piąty - Saint Malo i Mont Saint-Michele
Saint Malo to miasto portowe, otoczone obronnym murem. To urokliwe miasto, pełne wąskich, brukowanych uliczek z małymi sklepikami i galeriami sztuki. Trafiliśmy na galerię prowadzoną przez polskiego malarza, grafika Wojtka Kozaka www.wkozak.com.
Plaża i widoki z murów obronnych są przepiękne.
Kolejnym punktem naszego zwiedzania był Mont Saint-Michele. To skalista wyspa pływowa położona w zatoce Kanału la Manche. Na wyspie powstało sanktuarium Michała Archanioła. Wyspę z lądem łączy grobla o długości 1800 m, która podczas przypływów często jest zalana. W 2014 r. wybudowano most, po którym można przejść lub przejechać specjalnym autobusem przewożących turystów na wyspę.
Wyspa ma bardzo bogatą historię, o której warto poczytać. Zachwyciło mnie to, że zwiedzając pogranicze Bretanii i Normandii nagle w różnych miejscach ukazywał się Mont Saint-Michele.
Nie zdecydowaliśmy się na wejście do miasta, turystów było mnóstwo, parkingi w okolicach zastawione tysiącami samochodów. To druga, po Paryżu, najczęściej odwiedzana atrakcja przez turystów. Rocznie bywa ich tu ponad 3 mln.
Dla mnie barierą jest usytuowanie miasta i sanktuariów, mnóstwo schodów, które dla mojego sztucznego kolana byłoby dużym wyzwaniem. Mont Saint-Michele podziwialiśmy z perspektywy owiec pasących się na pobliskich łąkach.
Poniżej Mont Saint-Michele w drodze do Granvill.
Widok na Mont Saint-Michele od strony parkingów.
A niżej widok z drogi. Tutaj zatrzymaliśmy się, aby wejść na pastwisko i tam z perspektywy pasących się owiec podziwiać wyspę ze wznoszącym się na niej klasztorem.
I tu zdobyłam się na nie lada wyczyn - niczym pewien elektryk "przeskoczyłam" płot, by znaleźć się bliżej interesującego mnie obiektu. Jak się później okazało, nic nie trzeba było przeskakiwać, wystarczyło odblokować rygiel w bramie i przejść przez nią jak człowiek.
Pasące się owce nic sobie nie robią z mnóstwa turystów, którzy naruszają ich teren, spokojnie się pasą. Podobno trawa jest tu lekko słona, więc smak mięsa jest niespotykany - podobno.
Dzień szósty - Savigny le Vieux i Fourgeres
We wsi, w której mieszka moja przyjaciółka znajdują się ruiny dawnego opactwa benedyktyńskiego.
Po krótkim przystanku pojechaliśmy do przeuroczego miasteczka Fourgeres, gdzie znajdują się pozostałości zamku, gdzie jest mnóstwo starych domów, urokliwych uliczek z małymi sklepikami i galeriami prac miejscowych artystów, małymi knajpkami.
Zamek
Miasteczko
Jak zwykle, po zwiedzaniu koniecznie trzeba było zjeść pysznego naleśnika.
To był intensywny tydzień, podczas którego zobaczyłam wiele ciekawych miejsc, mogłam pooddychać atmosferą małych, bretońskich miasteczek, skosztować lokalnej kuchni, a przede wszystkim spędzić czas z Dorotką.
Oczywiście nie byłabym sobą, gdybym nie wzięła ze sobą robótki. Bez problemu wnosiłam do samolotu szydełko. Więcej kłopotów na bramce sprawiła moja endoproteza, która piszczała i musiałam poddać się dokładniejszej kontroli na lotnisku.
A teraz odpoczywam tutaj, gdzie od lat ładuję akumulatory.
Wspaniała wycieczka. Cóż za piękne miejsca. Sweterek idealnie wkomponowany. Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńZacznę od sweterka - CUDNY! Widać, że wyprawa udana. Wiele pięknych i klimatycznych miejsc. Uwielbiam takie wyjazdy, z których pozostaje mnóstwo wspomnień. Dziękuję za tą piękną fotorelację!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Alina