Czasami marzy mi się taka maszyna, która rozciągałaby czas wtedy, gdy mi go brakuje na wykonanie różnych interesujących mnie rzeczy oraz skracała w momentach, gdy mi się niemiłosiernie dłuży. Myślę, że częściej wykorzystywałabym do wydłużania. Ostanie dwa miesiące żyję w straszliwym niedoczasie, brakuje mi go na to, co najbardziej lubię - na dzierganie. Rozgrzebanych mam kilka robótek, na druty cisną się nowe, a ja nie mam kiedy tego wszystkiego zrealizować! Zaczęła się jeszcze rehabilitacja syna, więc popołudnia będą jeszcze krótsze.
Zaś załatwianie rehabilitacji na NFZ to droga przez mękę. Tutaj czas baaardzo się dłuży. Okres oczekiwania na pierwszą wizytę - konsultację i ustalenie zabiegów - 3 miesiące, następnie ustalenie terminów zabiegów, kolejne 3 miesiące. Samych dni z zabiegami - 10.
Czekamy w kolejce i rehabilitujemy syna za pieniądze. Na razie, póki są.
A to moje rozgrzebane dziergadła - sweterek z wełenki Unisono, szaliczek z resztek ze srebrnego sweterka, odzienie wielofunkcyjne dla córki z ręcznie farbowanej wełny z YarnAndArt i szal Glamour, który zamierzam przekształcić w kolejny sweterek paryski.
Witaj i ja zapisuję się na maszynę do rozciągania czasu. Mam tak jak Ty rozpoczętych wiele, bardzo wiele robótek a ile chce być zrobionych ho, ho...Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńmam to samo ;) :)
OdpowiedzUsuńCzasem przydałby się szlaban na nowe inspiracje, bo czas nie guma, nie rozciąga się :-)
OdpowiedzUsuńPS. Zapraszam do siebie. Na torcik :-)