wtorek, 16 lutego 2021

Błękitny z kroplami rosy, kolejne "coś" i lektury

     Z tego sweterka (klik) zostały mi trzy motki. Akurat wystarczyło na średniej wielkości szal. Dziergałam na drutach nr 5,0, zużyłam trzy motki włóczki Quarzo LANA GATTO kolor 9033,wzór to Wellen in Pink Sue Berg do pobrania tutaj (klik).      
    Szal będzie świetnym dopełnieniem wizytowej bluzki oraz innych stylizacji.
   Wybaczcie nie najlepsze zdjęcia, ale jeszcze jestem dosyć ograniczona ruchowo, trudno mi zrobić ciekawsze zdjęcia.



 

   Powstało kolejne "coś" - czyli kamizelka/narzutka z szala.  Zrobiłam  ją z włóczki o metalicznym połysku (zdjęcia nie oddają koloru) o nazwie Metallico firmy Hobii (skład70% poliamid, 21% akryl, 9% wełna). Dzianina jest lejąca się i miękka.






Dużo czytam, więcej czasu poświęcam w tej chwili książkom niż robótkom. Te zaprezentowane powyżej zaczęłam jeszcze przed pójściem do szpitala, skończyłam po powrocie. Co prawda na drutach mam już czarne jedwabie, które prawie rok czekały na swoją kolej, ale powoli mi idzie. Bywa, że są dni, gdy nie biorę drutów do ręki. 
A oto kolejny przeczytany stosik.

Najciekawsza propozycja to "Kuzynka Marie" cz. 1 i 2 Agnieszki Janiszewskiej.

   Jednak najwięcej czasu poświęcam na ćwiczenia, intensywnie rehabilituję swoje kolano, coraz sprawniej się poruszam - choć jeszcze daleko mi do pełnej sprawności. Coraz więcej czynności wykonuję samodzielnie. Dzisiaj mijają cztery tygodnie od operacji. Ciekawe, kiedy będę mogła odstawić kule?




wtorek, 2 lutego 2021

Rekonwalescencja

 Wracam szybciej niż się spodziewałam. 

   19 stycznia poddałam się operacji wszczepienia endoprotezy kolana. Od wielu lat miałam problem z prawym kolanem. Najpierw była kontuzja, gdy jeszcze byłam nastolatką, potem poważny uraz spowodowany przez agresywnego ucznia i z wiekiem stan mojego stawu, mimo licznych rehabilitacji, pogarszał się. Ostatni rok był trudny, schody stały sią przeszkodą bardzo trudną do pokonania. Po ostatniej wizycie mój ortopeda stwierdził, że "właściwie to pani już nie ma kolana". I pomimo, że starał się wcześniej odwlekać w czasie operację, stwierdził, że już teraz czekać nie należy. 

   Miałam wiele obaw związanych z samą operacją i później z rekonwalescencją, do tego dochodziła obawa związana z covidem. Okazało się, że w szpitalu trzymany jest ostry reżim. Pracownicy i pacjenci są testowani, pacjenci i pracownicy przy wzajemnych kontaktach zobowiązani byli mieć maseczki medyczne. Pacjenci nie mogli wychodzić z pokojów, jedynie z rehabilitantem na spacerek o kulach i oczywiście w maseczkach.

  Z operacji niewiele pamiętam, miałam znieczulenie podpajęczynówkowe i prosiłam o coś na sen, by nie być świadomą tego, co się dzieje. Pod koniec jednak się wybudziłam i widziałam część działań lekarzy (wszystko odbijało się w lampie). Później jednak znowu przysnęłam i obudziłam się na sali pooperacyjnej.

   Pierwsza noc była tragiczna, pomimo leków przeciwbólowych nie dawałam rady, podawano mi morfinę, która pomagała na chwilę, miałam jednak po niej straszne wymioty. 

   Po pierwszej dobie postawiono mnie już na nogi. Z pooperacyjnej sama przeszłam na zwykła salę. Trzy razy w ciągu dnia przychodziła rehabilitantka, aby trenować chodzenie z kulami. Trzeciego dnia uczyła jak chodzić po schodach. Po trzeciej dobie zaczęto odstawiać kroplówki z lekami przeciwbólowymi (wiem już, że ketonal też mi nie służy). W czwartej dobie po operacji wyszłam do domu na własnych nogach (z pomocą kul oczywiście). 

   Minęły dwa tygodnie od operacji, coraz bardziej jestem samodzielna, aczkolwiek wymagam opieki w niektórych momentach (jak to dobrze, że mąż pracuje zdalnie i może się mną zająć!). Wczoraj zaczęłam domową rehabilitację z fizjoterapeutą, która trwać będzie dwa miesiące. Później jeszcze czeka mnie turnus rehabilitacyjny w Konstancinie (od 3 do 6 tygodni).

Nie sądziłam, że tak szybko będę do siebie dochodzić. Wiadomo, że przede mną żmudna rehabilitacja. Założenie jest takie, że po trzech miesiącach będę mogła wrócić do pracy. Może się jednak zdarzyć, że potrzeba będzie na to więcej czasu.

Miałam wiele doświadczeń ze służbą zdrowia i szpitalami. Zawsze mówiłam, że mamy świetnych specjalistów tylko system jest do bani. 

Tutaj stwierdzam, że wszystko działa jak należy. Miałam świetną opiekę lekarską i pielęgniarską, panie z sekretariatu przesympatyczne, jedzenie jak domowe (serio), atmosfera na oddziale iście rodzinna. Wychodząc z oddziału śmiałam się, że gdyby nie ten ból to turnus byłby świetny. 

Teraz mam zapewnioną rehabilitację domową, później turnus rehabilitacyjny. I na koniec najlepsze - to wszystko w ramach NFZ!

Gdzie takie cuda? w Centrum Kompleksowej Rehabilitacji w Konstancinie-Jeziornie.

Mam teraz dużo czasu, na razie dzierganie mi nie idzie, więc nadrabiam zaległości czytelnicze. Dzisiaj tylko zdjęcie  tego, co już przeczytałam.




Jesienny pulowerek i pastelowa chusta

    Podczas pooperacyjnej rekonwalescencji mam więcej czasu na robótki. Kilka dni temu skończyłam jesienny pulowerek z dwóch połączonych nit...