Nie było mnie trochę, teraz nadrabiam.
Zacznę od przeróbki. Pamiętacie ten sweterek wizytowy? (klik). Pisałam już w jednym z poprzednich postów, że w praniu niestety sfilcowałam tę wizytową bluzeczkę. Prucie było mordęgą - moher, cekiny i podwójna nitka. Jedna z nitek się rozciągała w pruciu i było jej za dużo, trzeba było co jakiś czas ciąć i wiązać małe supełki. Poza tym po spruciu włóczka nie jest już taka ładna.
Ponieważ bardzo lubiłam ten sweterek i bardzo podobała mi się jej forma, postanowiłam zrobić wersję 2.0 tego samego modelu. Od jakiegoś czasu zaczęłam sobie notować wszelkie dane techniczne moich udziergów. Odnalazłam swoje notatki i zaczęłam dziergać wersję 2.0.
Nie wyszła identyczna, jest mniej rozkloszowana ale i tak ma kształt litery A, bufiaste rękawy i takie samo wykończenie. Prezentuje się tak.
Na szydełku powstały dwie mandale na obręczach 50 cm i 40 cm (do kompletu powstaje trzecia 30 cm). Zrobiłam je z kordonka Maxi na szydełku nr 2,0 według wzorów i filmików Aureli myszki szarej. Pierwszy (większy wzór) to Lilianna - metamorfoza, drugi to Franka. Filmy z tutorialem można znaleźć na You Tubie.
Franka (klik)
A jednocześnie buduje mnie postawa Polaków, którzy tak chętnie wyciągają pomocną dłoń. Gdyby nie ci zwykli ludzie, uciekinierzy z Ukrainy spaliby na ulicach, nie mieliby się gdzie podziać. Budujący jest ten odruch serca.
Tylko jak długo damy radę pomagać? Gdzie w tym wszystkim jest nasz rząd? Co zrobił, by pomóc sąsiadom?
Otworzył granice, uchwalił specustawę, bardzo dziurawą, o czym za chwilę i...tyle! A nie, jeszcze się chwali min. ustami marszałka województwa mazowieckiego, że dał schronienie Ukraińcom. To wobec tego pytam - GDZIE?
Gdyby nie zwykli ludzie, przedsiębiorcy i samorządy udostępniający hale sportowe (Arena Ursynów), obiekty magazynowe czy wystawowe (hale PTAK w Nadarzynie), gdyby nie organizacje pozarządowe czy wolontariusze, którzy sami się zorganizowali, aby pomagać przybywającym na dworcach wschodnim, centralnym czy zachodnim ci wszyscy uchodźcy spaliby na ulicy. Już w tej chwili wielu z nich koczuje na dworcach, bo nie ma dla nich miejsca. Piszę tu tylko o moim województwie, ale w całej Polsce jest mnóstwo ludzi dobrej woli, którzy z potrzeby serca pomagają.
A gdzie w tym wszystkim jest Kościół? Niewielu proboszczów udostępnia swoje sale przykościelne, aby przyjąć uchodźców bez stawiania warunku, że przyjmuje tylko katolików. A przecież tyle pomieszczeń kościelnych stoi pustych, seminaria duchowne również mają tyle wolnych miejsc, ośrodki rekolekcyjne stoją puste, rezydencje kościelnych hierarchów również stoją puste, u ojca dyrektora również znalazłoby się trochę miejsca...
Na początku przyjechali ci, którzy mieli kogoś w Polsce lub chcieli jechać dalej w Europę. Później zaczęli napływać ci, którzy nie mają tu nikogo ale musieli uciekać, by ratować życie. I to oni są teraz w najtrudniejszej sytuacji, bo miejsc w Polsce, by gdzieś zamieszkać, choć na trochę, jest już coraz mniej.
Ja również przyjęłam pod swój dach rodzinę z Ukrainy - trzy pokolenia kobiet, babcię, córkę i 4-letnią wnuczkę. Uciekły z Charkowa. W tym mieście zostali, by walczyć, były mąż Tetyany i jej adoptowany syn.
Dziewczyny jechały samochodem 2300km przez Mołdawię, Rumunię, Węgry, Słowację.
Wybrały dłuższą drogę ale bezpieczniejszą. Jechały dwa tygodnie. Nocowały w różnych miejscach, halach, jakiś świetlicach. Spały w nieogrzewanych pomieszczeniach na podłodze, chroniąc najmłodszą przed utratą ciepła. Wszystkie się pochorowały. Samochód prowadziła tylko córka. Trasa była trudna, bo prowadziła przez górskie, ośnieżone drogi, a Matiz samochodem terenowym nie jest.
W końcu ok. 100km przed celem podróży samochód odmówił posłuszeństwa. Dotarły TIR-e do pobliskiego miasteczka skąd odebrała ich znajoma i przywiozła do mnie. Były chore, wykończone i w obcym otoczeniu.
Tutaj trafiły do lekarza, dostały leki, odpoczęły.
Nie były to łatwe emocjonalnie dni, musiałam zmierzyć się z rozpaczą córki, niepewnością babci i niepokojem wnuczki.
W tej chwili moje dziewczyny znajdują się w innym miejscu, mają plan na swoją przyszłość, chociaż wiele przeszkód przed nimi do pokonania.
I tu wracam do dziurawej specustawy. Obejmuje ona swoją pomocą tylko te osoby, które przekroczyły granicę polsko-ukraińską. Nie bierze pod uwagę tych, które do Polski trafiły tą drogą, którą przebyły moje dziewczyny. W związku z tym nie dostaną numeru PESEL na zasadach określonych w specustawie, nie mogą w związku z tym iść do legalnej pracy, dziecko nie może być przyjęte do przedszkola, nie mówiąc już o pomocy finansowej. Takich osób jest bardzo dużo.
Napisałam w tej sprawie prawie dwa tygodnie temu do kancelarii Premiera. Przesłano mi odpowiedź, wygenerowaną automatycznie że zapytanie trafi do właściwej osoby. I jak do tej pory cisza.
Mam nadzieję, że ten koszmar wojny szybko się skończy. I mam nadzieję, że wojna do nas nie dotrze.
A tutaj babcia (Tatiana) serwowała nam ukraińskie racuchy na kolację. Zdjęcia publikuję za zgodą obydwu pań.
To był czas pełen emocji, jednak mam nadzieję, że nasza znajomość będzie trwała. Cały czas mamy ze sobą kontakt.
Tetyana (córka) to także rękodzielniczka, zajmuje się scrapbookingiem. Tutaj możecie obejrzeć je dzieła klik.
Wzruszyłam się...
OdpowiedzUsuńPodziwiam, przytulam i pozdrawiam... Ciebie i Twoich Gości.
Działań rządu nie komentuję, bo brak mi już słów:-(