Jak widać, nie były z jednego kompletu. Niektóre z nich już były przemalowywane. Jednak i ten lifting już się zużył. Wzięłam się do dzieła. Zaplanowałam kolorystykę, zakupiłam potrzebne materiały i narzędzia, przywiozłam wszystko nad morze i zabrałam się do pracy. Na pierwszy rzut poszły szafki wiszące, następnie blat oraz szafki stojące. Po moich poczynaniach w ciągu pięciu dni szafki zmieniły swój wygląd.
Jak widać na zdjęciu obok, nie wszystkim szafkom dałam radę podczas mojego tygodniowego pobytu w lipcu. Ale nic to, miałam w planach kolejny, już dłuższy - trzytygodniowy pobyt.
Gdy znowu dotarłam na miejsce, zakasałam rękawy i wzięłam się do pracy. Najpierw zajęłam się mniejszą szafką stojącą pod schodami, a następnie tą przy drzwiach wejściowych. Postanowiłam nie przemalowywać drewnianego blatu, zeszlifowałam starą warstwę lakieru i pomalowałam na nowo. Szafeczki mają ten sam motyw, co pozostałe. Prezentują się tak.
Cały aneks pojaśniał. Kącik kuchenny jest dosyć ciemny, bez dziennego oświetlenia, więc szafki w tej szacie kolorystycznej mocno go rozjaśniają.
Wymieniłam wszystkie uchwyty, mąż zajął się wyregulowaniem zawiasów i kuchnia jak nowa. Szafki malowałam dwoma kolorami farby kredowej Annie Sloan Old White i Paris Grey, zaś powierzchnie utwardzałam satynowym lakierem bezbarwnym do mebli i boazerii eco protect firmy V33.
Dwie szafki na trzy tygodnie było mi za mało, wzięłam się za kolejny, bardzo wiekowy mebelek. To ława z lat 70-tych ubiegłego wieku ( rany, jak to brzmi!). Prezentowała się tak.
Powierzchnia ławy pokryta była politurą na wysoki połysk, niestety dosyć mocno sfatygowaną. Postanowiłam ją zeszlifować, choć wiedziałam, że nie będzie to łatwe zadanie. I nie było. Politurę ściąga się specjalnymi preparatami, moja mała szlifiereczka nie dała jaj rady. Podczas pracy powierzchnia popękała jak potłuczone na drobno szkło. Stwierdziłam, że tak to zostawię.
Pomalowałam blat na szaro trzema warstwami. Powstała ciekawa faktura. Następnie nałożyłam motyw kwiatów za pomocą szarosrebrnej farby w spray. Ponieważ farba ma metaliczny połysk, spękania politury wyglądają jak potłuczone szkło. Brzegi ławy również wysprayowałam, przez co na nóżkach powstał niezamierzony, ale dosyć ciekawy efekt ombre.
Oto ława w nowej odsłonie.
No cóż, taką ławę w jeden dzień się przemalowywuje. Co więc robić dalej?
Mój mąż nie mógł znieść dłużej mojej nadaktywności malarskiej i pod pretekstem postawienia nowego domku narzędziowego namówił mnie do pomocy.
Oj, nie skończyło się to dla mnie dobrze. Nawet dachu nie zmontowaliśmy, a już mnie zamknął, by mieć trochę spokoju!
Po jakimś czasie jednak stwierdził, że bez mojej pomocy nie da sobie rady, więc mnie uwolnił. Domek po zmontowaniu oczywiście trzeba było pomalować (zgadnijcie, kto to zrobił). Wyszedł śliczny, zgrabny, a przede wszystkim jest bardzo przydatny. Wnętrza urządziłam elegancko. Są półeczki na różne narzędzia, uchwyty do wieszania grabi,łopat itp., znalazło się miejsce na rower i kosiarkę oraz wiele innych rzeczy potrzebnych do pracy w ogrodzie. Nawet firaneczki są w oknach! Oczywiście malowane.
Brakuje mi tylko pod oknem małej skrzyneczki z kwiatami.
Jeden z wujków, gdy zobaczył moje dokonania malarskie, a szczególnie wzory na szafkach, stwierdził, że jestem prawdziwą artystką. Jest chyba święcie przekonany, że malowałam to pędzelkiem.
Prawda jest taka, że jako szablonu użyłam starej firanki i farby w sprayu. Ot, i cała tajemnica mojego "artyzmu".
Ufff, po tylu dokonaniach nareszcie można było poplażować i korzystać z pięknej pogody. Na szczęście ominęły mnie upały, które w czasie mojego pobytu nad morzem panowały w Warszawie. Delektowałam się słońcem, temperaturą ok. 24 stopni i delikatną (czasem mocniejszą) bryzą morską. Tylko noc z piątku na sobotę 12/13 sierpnia była trudna. Tak jak w wielu regionach Polski.
Na plaży powstawała zwiewna chusta, dokończyłam sweter, zaczęłam i prawie skończyłam kolejny.
Ale o tym w następnym, już pewnie nie tak długim, poście.
A na koniec nowa wersja przeboju Despacito. Mnie bardzo się podoba, a Wam?
Brakuje mi tylko pod oknem małej skrzyneczki z kwiatami.
Jeden z wujków, gdy zobaczył moje dokonania malarskie, a szczególnie wzory na szafkach, stwierdził, że jestem prawdziwą artystką. Jest chyba święcie przekonany, że malowałam to pędzelkiem.
Prawda jest taka, że jako szablonu użyłam starej firanki i farby w sprayu. Ot, i cała tajemnica mojego "artyzmu".
Ufff, po tylu dokonaniach nareszcie można było poplażować i korzystać z pięknej pogody. Na szczęście ominęły mnie upały, które w czasie mojego pobytu nad morzem panowały w Warszawie. Delektowałam się słońcem, temperaturą ok. 24 stopni i delikatną (czasem mocniejszą) bryzą morską. Tylko noc z piątku na sobotę 12/13 sierpnia była trudna. Tak jak w wielu regionach Polski.
Na plaży powstawała zwiewna chusta, dokończyłam sweter, zaczęłam i prawie skończyłam kolejny.
Ale o tym w następnym, już pewnie nie tak długim, poście.
A na koniec nowa wersja przeboju Despacito. Mnie bardzo się podoba, a Wam?
Pracowita z Ciebie kobieta. Ja też uwielbiam przeróbki mebli ale robotę zostawiam małżonkowi zadowalając się rolą projektanta. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńNo właśnie - miałam pytać, kiedy odpoczęłaś, ale tak pomyślałam, że pewnie przy tej robocie, to był Twój najlepszy odpoczynek:)) Pięknie wszystko się po remoncie prezentuje:))
OdpowiedzUsuńSerdecznie pozdrawiam:))
Metamorfoza szafek wyszła pięknie!
OdpowiedzUsuń