środa, 1 listopada 2017

Sintra, Cascais i najdalej na zachód...

Powoli moja relacja z podróży ma się ku końcowi (być może ku uciesze moich czytelników). Dziś opowiem o trzech miejscach, które warto zobaczyć będąc w Portugalii.
   Sintra to miasto położone około 35 kilometrów od Lizbony, położone na wzgórzu. To urokliwe miejsce, pełne wąskich, krętych uliczek oraz zjawiskowych pałaców. 
  Najważniejszą budowlą jest Pałac Narodowy, to siedziba portugalskich królów, którzy spędzali tutaj letnie miesiące, gdyż tutaj upały były mniejsze niż w Lizbonie. Dawniej Sintra byłą pod władaniem Maurów, gdy to miasto zostało odbite przez Portugalczyków z ich rąk, władcy Portugalii wybudowali swoją siedzibę, która przez wieki była rozbudowywana w różnych stylach  architektonicznych.







Wnętrza zdobią płytki azulejos. Oglądając je można poznać różne techniki ich powstawania.
Wnętrza zachwycają i warto zwiedzić ten zamek razem z przewodnikiem.

   Niestety, nie dane mi było obejrzeć dwóch innych atrakcji Sintry, Pałacu Pena i Quinty da Regaleiry. Szczególnie zależało mi na tym drugim obiekcie, przy którym znajduje się niesamowity teren parkowy z mnóstwem tajemniczych miejsc i urokliwych zakątków pełnych symboliki. Niestety czas w Sintrze miałam bardzo ograniczony. Ciekawostką jest fakt, że Sintra stałą się modna wśród celebrytów. W tym roku stary zamek nabyła Madonna, której syn trenuje w jednym ze znanych portugalskim klubie piłkarskim, w związku z tym mieszka w Lizbonie, zaś na letnią siedzibę obrała sobie Sintrę.
 
    Kolejne miejsce, które warto odwiedzić to Cascais. Miasto skojarzyło mi się z Francuską Riwierą.To najbogatsze miasto w Portugalii.




 Jedna z plaż miejskich w samym centrum miasta. To tu miałam bliskie spotkanie z Atlantykiem.

 
   
 

Ostrzegano, że woda o tej porze może być zimna, tego dnia miała
15°C. Cóż to jest przy naszym Bałtyku!



W Cascais raczyłam się portugalskim moscatelem.









W drodze do Cascais mijaliśmy piękne, szerokie plaże, które najczęściej okupowane są przez amatorów sportów wodnych - surferów kitesurferów czy windsurferów.
   



 



Dalsza trasa podróży zawiodła nas najdalej na zachód Europy, czyli tam "gdzie ląd się kończy, a morze się zaczyna". Kiedyś uważano, że to koniec świata. Znajduje się tu latarnia morska z 1772 roku, obelisk - krzyż z cytatem Camoesa oraz przepiękne widoki zapierające dech w piersiach. Można tu zakupić certyfikat zaświadczający, że było się na końcu Europy. Nie zakupiłam, za drogi. Chociaż miałabym do kolekcji. Jestem w posiadaniu certyfikatu z Greenwich i zdjęcia, gdy stoję na obydwu półkulach.
  





Poniżej najbardziej charakterystyczny widok na Cabo da Roca. Pogoda była sprzyjająca, wiało, lecz było ciepło ( co nie jest w tym miejscu bardzo częste) i widoczność była dobra. Miejsce przepiękne, jednak jest tu bardzo wielu turystów i naprawdę trudno zrobić zdjęcie bez ludzi w tle. I w kolejce trzeba się ustawić, by dotrzeć do miejsca, z którego można sfotografować poniższy widok.

    I żeby nie było, że mój blog z dziewiarskiego w podróżniczy się zamienił, pokażę jeden z moich wielu udziergów, które powstawały pomiędzy moimi październikowymi zajęciami.


Kolejna liściasta chusta, która powstała po spruciu tego sweterka (klik).
Ta ma inne wykończenie, niż poprzednia. I tak z jednego sweterka powstały trzy chusty.
 Wełenka Unisono, bardzo sprężysta, miła i ciepła.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Życzenia